á
â
ă
ä
ç
č
ď
đ
é
ë
ě
í
î
ľ
ĺ
ň
ô
ő
ö
ŕ
ř
ş
š
ţ
ť
ů
ú
ű
ü
ý
ž
®
€
ß
Á
Â
Ă
Ä
Ç
Č
Ď
Đ
É
Ë
Ě
Í
Î
Ľ
Ĺ
Ň
Ô
Ő
Ö
Ŕ
Ř
Ş
Š
Ţ
Ť
Ů
Ú
Ű
Ü
Ý
Ž
©
§
µ
Od razu powiem, że poprzedniej odsłony nie czytałam, tak więc w mojej opinii próżno będzie doszukiwać się porównań.
Walentynkowy Kraków to dla wielu zakochanych jedno z najbardziej romantycznych miejsc na ziemi. (...) Tu właśnie przybywa Angelika, która ma do podpisania najważniejszy kontrakt w karierze. Nie zawaha się przed niczym, byle tylko osiągnąć cel. Dla niej Kraków to miasto, z którego kiedyś uciekła i nie zamierza wracać do niełatwych wspomnień. Jest skoncentrowana na pracy i nie pozwala sobie na żadne sentymenty.
Po drugiej stronie barykady stoi właściciel prężnie rozwijającej się firmy, prywatnie niepoprawny kobieciarz, choć z zasadami. On też chce podpisać ten kontrakt, ale na swoich warunkach. I również nie ma oporów, by korzystać ze wszelkich sposobów, które mogą do tego doprowadzić.
Co się stanie w mroźną walentynkową noc? Kto zwycięży w biznesowych negocjacjach i w jaki sposób zakończy się próba osiągnięcia niemożliwego kompromisu? Z pozoru niewinny splot wydarzeń sprawi, że życie wielu osób zmieni się bardzo mocno.
Na wstępie napisze może o tym, że tym razem pozycja autorki rozczarowała mnie swoją okładką.
Do tej pory powieści Krysi Mirek miały zawsze śliczne i pełne uroku okładki, a tym razem było inaczej.
Czerwień tła z kontrastującą i nienaturalną zielenią oczu kobiety i zielonymi napisami. Jakoś mi się to nie zgrywa...nie przepadam za takimi udziwnieniami, zdecydowanie wolę delikatniejsze tony.
Cóż mogę powiedzieć o samej powieści?
„Miłość z błękitnego nieba” to książka, którą określiłabym mianem „pół na pół”. Dlaczego?
Ano dlatego, że pierwsza połowa książki totalnie mnie zmęczyła. Naprawdę...bliska byłam odłożenia ją na bliżej nieokreślone „kiedyś”, ale ze względu na swoje sumienie przetrwałam te chwile, podczas których ewidentnie w mej głowie pojawiło się pytanie gdzie podziała się tak Krysia Mirek, która napisała „Słodkie życie”, „Sagę Rodu Cantendorfów” czy chociażby „Szczęście za horyzontem”?
Akcja w drugiej połowie ruszyła do przodu, zaczęło się więcej dziać i to chyba uratowało tę powieść przed odłożeniem jej na półkę. Aczkolwiek, w moim odczuciu, fabuła zaczęła gonić zbyt szybko, pędząc po łebkach wręcz… A szkoda. Szkoda, że nie udało się tego jakoś połączyć i wyważyć w sposób bardziej spójny i harmonijny. Wówczas mogłaby być to naprawdę w stu procentach świetna lektura, do której nie mogłabym się przyczepić (a nie lubię tego robić).
Ale żeby nie było, że tylko narzekam i marudzę, podsunę Wam dwa moim zdaniem najlepsze cytaty z tej książki, na osłodę i ocieplenie klimatu.
"Miłość wymaga zaufania. Jeżeli ma być prawdziwa, trzeba się otworzyć i wpuścić drugą osobę bardzo głęboko we własne życie. Można dzięki temu bardzo wiele zyskać, ale tyleż samo stracić. Dlatego ludzie, którzy się boją, nie potrafią naprawdę kochać." oraz "Być może taka piękna miłość rzeczywiście istnieje? Być może wszystko wtedy inaczej wygląda, każda zawiła czynność staje się przyjemna, a człowiek czuje się szczęśliwy i bezpieczny?." „Miłość z błękitnego nieba” jest powieścią lekką, miejscami, jak wspomniałam nużącą lekturą, która nadaje się na oderwanie od rzeczywistości po mocarnie ciężkim dniu. Przyznam szczerze, że biorąc tę książkę do ręki spodziewałam się czegoś zupełnie innego. Dostałam co innego. No ale cóż – tak to bywa.
Książka z pewnością ma swoje minusy, ale ma też plusy, więc decyzja o tym, czy sięgniecie po jej lekturę, zależy w zupełności od Was.
Książka jest lekką i przyjemną lekturą, która może nie wyciska łezki, ale na pewno odpręża. Może i ma głębsze przesłanie...Może Wam uda się odnaleźć w niej to, czego mnie nie udało się dostrzec?
I chociaż ja osobiście się zawiodłam – to nie zrezygnuję z czytania powieści Krysi Mirek.
Mam nadzieję i ogromnie w to wierzę, że jeszcze uda mi się odkryć w kolejnych powieściach autorki to, co znalazłam podczas mojego pierwszego czytelniczego spotkania z jej piórem.
Za egzemplarz do recenzji serdecznie dziękuję Wydawnictwu Edipresse Książki.